Kasia była podręcznikowym przykładem korpo-szczura: sześćdziesiąt nadgodzin w miesiącu i pracujące weekendy były dla niej normą. Tak samo jak grafitowe kostiumy, służbowy MacBook i czarny Passat w leasingu. W przestronnym apartamencie, w którym nawet kubki do kawy nie były z IKEA, mieszkała sama. Większość swojej wypłaty z pięcioma miejscami przed przecinkiem przeznaczała na ratę kredytu mieszkaniowego, czynsz i catering, bo nie miała czasu na gotowanie. Coraz częściej, zwłaszcza rano, w kolejce po swoją bezkofeinową kawę z mlekiem sojowym, łapała się na myśli, że to życie jej nie odpowiada, że inni żyją fajniej. Pewnego powiedziała sobie: „dość”.