Kasia była podręcznikowym przykładem korpo-szczura: sześćdziesiąt nadgodzin w miesiącu i pracujące weekendy były dla niej normą. Tak samo jak grafitowe kostiumy, służbowy MacBook i czarny Passat w leasingu. W przestronnym apartamencie, w którym nawet kubki do kawy nie były z IKEA, mieszkała sama. Większość swojej wypłaty z pięcioma miejscami przed przecinkiem przeznaczała na ratę kredytu mieszkaniowego, czynsz i catering, bo nie miała czasu na gotowanie. Coraz częściej, zwłaszcza rano, w kolejce po swoją bezkofeinową kawę z mlekiem sojowym, łapała się na myśli, że to życie jej nie odpowiada, że inni żyją fajniej. Pewnego powiedziała sobie: „dość”.
Złożyła wypowiedzenie w Mordorze (link do FP), sprzedała apartament. Spłaciła kredyt, a resztę pieniędzy wpłaciła na konto. Razem z oszczędnościami, które zbierała na torebkę Hermesa, dało jej to całkiem pokaźną sumkę. Kupiła bilet w jedną stronę na Hawaje i plażową Obag. Od tamtej pory sprzedaje breloczki z muszelek na deptaku przy plaży, i wreszcie czuje się szczęśliwa.
Kasia oczywiście nie istnieje, ale podobnych historii o podobnych tytułach w internetach jest na pęczki. Chwytliwy tytuł, wzruszająca historia o podążaniu za marzeniami i kilka zdjęć uśmiechniętego człowieka na tle chatki ze słomianym dachem, który stanowisko dyrektora zarządzającego czymś-bardzo-ważnym w prestiżowym koncernie zamienił na wyplatanie koszyków z liści palmowych dają niemal 90% gwarancji, że artykuł stanie się viralem. Lajkowany, szerowany z jednozdaniowym komentarzem typu: „też tak chcę”, budzi pragnienia, których nie mieliśmy jeszcze trzy minuty wcześniej.
Ta przenoszona drogą światłowodową choroba jest bardzo niebezpieczna: pobudza wyobraźnię i skłania do refleksji nad naszym własnym, nijakim życiem. Co z tego, że zawsze dbasz o zapas Crunchipsów, żeby była impreza i malujesz się tylko L’Oreal, bo jesteś tego warta, skoro kolejne osoby świadomie z tego rezygnują na rzecz beztroskiej egzystencji gdzieś daleko? Gdzie popełniłeś błąd, że w porę nie zauważyłeś narodzin nowego trendu?
No właśnie: trendu. Pęd za korpo-karierą i dostatnim życiem, wypełnionym najnowszymi technologiami ustępuje miejsca minimalizmowi i życiu pod prąd, po swojemu. Teraz pożądane jest wszystko, co slow: slow fashion, slow food, slow life. Już nie tylko blogi lajfstajlowe i portale rozrywkowe o tym mówią, ale nawet media tradycyjne, więc coś faktycznie musi być na rzeczy. Z szybkich atrybutów współczesności, które wciąż są popularne, pozostało chyba tylko łącze internetowe. Dzięki niemu bez wychodzenia z domu mamy dostęp do mnóstwa historii o jedynej słusznej drodze ku szczęśliwemu życiu. W porównaniu z każdą jedną z nich, nasze wypada co najmniej blado.
Ale czy to znaczy, że jest w jakiś sposób gorsze? W żadnym razie! Co prawda, publikując na Instagramie zdjęcie swojego biurka na open space nie zbierzesz tyle serduszek, co Kasia ze zdjęciem muszelkowych breloczków, lecz nie odbiera Ci to prawa do satysfakcji z Twojej pracy.
Już dekadę trwa silna tendencja do zakładania własnych firm przez młodych ludzi. Portale biznesowe wciąż rozpisują się o kolejnych start-upach, które odnoszą niebywałe sukcesy. Nie powinno to jednak umniejszać Twojego zadowolenia z ciepłego etatu, na którym o nic nie musisz się martwić. Takich jak Ty jest znacznie więcej: o 16:00 kończą pracę i wracają do swoich przytulnych mieszkanek w bloku, w styczniu zaklepują urlopy i jeżdżą na zagraniczne wycieczki z biurami podróży. Ot, wiodą przeciętne życie. I są z tym szczęśliwi.
Tak żyją miliony ludzi, ale nie przeczytasz o nich w żadnym artykule, ponieważ historia pani Krysi z mięsnego nie jest seksowna i będzie miała mało lajków. Pani Krysia nie ma internetu i nie wie o tym, że powinna być nieszczęśliwa, bo kroi wędliny w osiedlowym sklepie, zamiast tańczyć hula na Hawajach. Bądź jak pani Krysia: sam wybierz, jak będzie przebiegać Twoja kariera, gdzie będziesz mieszkać i jak będzie wyglądało Twoje życie. Żaden viral nie powinien podejmować tej decyzji za Ciebie.
Autorem zdjęcia jest Bryce Edwards